Co ja tu wyprawiam?

Obserwuję, notuję, komentuję. Potrafię ostro przyłożyć, ale nie robię tego notorycznie. Pistacjowy blog jest moją osobistą odtrutką na polityczno-obyczajowe niestrawności. Piszę głównie dla siebie, ale Wasze wizyty cieszą mnie niezwykle. Wpadajcie o każdej porze, pogadamy :))

sobota, 28 lutego 2009

Upojna i szalona

34 noc rozdania Cezarów. Odbyła się wczoraj we Francji i zgodnie z tradycją, uhonorowała wielką postać światowego kina za całokształt twórczości. Tym razem wielka Emma Thompson, wręczyła statuetkę wielkiego Cezara, wielkiemu Dustinowi Hoffmanowi. Owacjom nie było końca, Emma przemawiała po francusku, dostojny laureat improwizował mowę dziękczynną w swym języku ojczystym.

Mistrzem ceremonii był niezwykle popularny we Francji, błyskotliwy i uwodzicielsko muśnięty srebrem (lata lecą) Antoine de Caune. Honory gospodarzy czynili : pupilka francuskiej publiczności, Charlotte Gainsbourg (córka kultowego Serge'a i aktorki angielskiej, Jane Birkin) oraz Sean Penn (tegoroczny zdobywca Oskara).

Autentycznie zwalająca z nóg Monica Bellucci, wręczała nagrodę za najlepszy film zagraniczny (czyli niefrancuski), a jej utalentowany małżonek, Vincent Cassel, otrzymał Cezara za najlepszą rolę pierwszoplanową w "Mesrine." Moja ukochana gwiazda z "Les Deschiens", Yolande Moreau, została okrzyknięta najlepszą aktorką za tytułową rolę w filmie "Seraphine". Momentami robiło się bardzo ciepło i rodzinnie, i patrzyłam rozrzewniona w ekran telewizora, bo kino i artyści są mi niezwykle bliscy i potrzebni. Obiektywnie było jednak słabiutko i po raz kolejny stwierdzam, że jedynie Amerykanie potrafią z takich imprez zrobić dobre show. Ja wiem, że nastał kryzys, że trzeba było oszczędnie itd., ale uroczystości wręczania Cezarów zawsze były długie i monotonne. To jest brak iskry Bożej, nic więcej. W Polsce również tego typu gale są niedopracowane, banalne i nieznośne do wytrzymania. Nie wiem jak jest w Niemczech lub w Wenecji, jeśli ktoś widział, zapraszam, chętnie poczytam.

"Cezary" oglądam, bo cenię i podziwiam wielu występujących tam ludzi, jednak regularnie posypiam w trakcie, mimo spożytej wcześniej kofeiny. C'est comme cela.

Po tej "upojnej i szalonej" nocy obudziłam się nad ranem z dziwacznego snu. Byłam na jakiejś wielkiej sali hotelowej, w towarzystwie niezwykle elegancko ubranych ludzi. Po mojej prawej stronie siedział Nicolas Sarkozy, osowiały i poziewujący dyskretnie. Zaczęłam z nim rozmawiać, zachwycając się głosem i piosenkami jego obecnej małżonki, ale przez cały czas myślałam z niepokojem, że mój strój może być cokolwiek nieodpowiedni do sytuacji. Miałam bowiem na sobie biało-czerwoną, dziurawą i wypłowiałą, koszulę nocną do kolan, a na gołych nogach niemodne, czarne kozaczki. Oby nie był to sen proroczy.

piątek, 27 lutego 2009

Wypraszam sobie

Proszę tu na mnie nie zwalać odpowiedzialności za wyznaczenie daty wstąpienia przez Polskę do strefy euro. Ekonomiści mają na ten temat różnie skrajne poglądy i kłócą się nieprzytomnie, a ja, szary obywatel, mam się znać i wiedzieć "kiedy"? Profesor Kołodko, dawny minister finansów twierdzi, że nie data jest tu ważna, a stosunek euro do złotówki, więc nie KIEDY, lecz ZA ILE, czyli gdy euro osiągnie u nas wartość +- 4 złotych. Polacy opłacają rząd i różnych finansowych doradców, żeby fachowo rozstrzygali, co - kiedy - jak - dlaczego jest dla naszego kraju najkorzystniejsze. To ich zadanie.

Wzdychający nieustannie pan Bugaj, lamentuje nad decyzjami ministra Rostowskiego i robi wodę z mózgu biednemu panu Prezydentowi, który i tak od urodzenia funkcjonuje w kleszczowym uścisku swego brata, a teraz na dodatek jest hermetycznie otoczony chmarą ohydnych hien i szakali. I nic mądrzejszego razem nie wymyślili, tylko w kółko "referendum" i "referendum".
Wiadomo przecież, że jeśli to sławetne referendum się odbędzie, to tylko i wyłącznie z woli prezesa PiS u, który chce w ten sposób przetestować na społeczeństwie siłę swojego "nowego" wizerunku i szanse PiS u na ponowne przejęcie władzy.
Niech pan Jarosław Kaczyński przestanie nam wmawiać, że obecny rząd "widzi w euro zbawienny lek na ominięcie kryzysu", bo tego nikt nie postuluje. Podobnie jak Donald Tusk nigdy nie obiecywał nikomu żadnych cudów, twierdząc jedynie bardzo słusznie, że Polska na cud gospodarczy ZASŁUGUJE. Ja i tak wiem doskonale, że pan prezes to wszystko wie. Chcę jedynie, żeby wiedział, że ja i jeszcze parę osób - też wiemy, he he!

Mam tylko pewne obawy, że rynek spekulacyjny nie będzie chciał utracić kury znoszącej mu złote jajka i nie dopuści do umocnienia złotego, a wtedy termin wejścia do "korytarza" czyli do EMR2, znowu się dla nas odwlecze. Jak nie PiSem go, to ...

czwartek, 26 lutego 2009

Pobudka!

Paweł Piskorski został niedawno wybrany przewodniczącym Stronnictwa Demokratycznego. Monopolistyczna dominacja Platformy Obywatelskiej i PiS u może być wkrótce poważnie zagrożona. Jak słusznie zauważył na swoim blogu Staś Kubasek (Polska z Ameryki, post z 28 stycznia) brakuje zdrowej równowagi na naszej scenie politycznej. Potrzebna jest silna i inteligentna lewica oraz prawica zainteresowana Polską i obywatelami, a nie wściekłym maratonem liderów o fotel prezydencki.

Paweł Piskorski powiedział dziś w radio TOK FM parę rozsądnych słów na temat partyjniackiej polityki oraz bierności w działaniach obecnego rządu. Obudźcie się, Panie i Panowie z PO, bo nowa fala nadchodzi. Możecie liczyć na mój głos do czasu powstania przyzwoitej alternatywy, bo a) lewica a la Napieralski to 100% klapa, b) PiS romansujący w zaciszach alkowy z wiernymi wyznawcami Ojca Rydzyka jest pączkującym, sfrustrowanym kłębowiskiem zakompleksionych nieudaczników. Jeśli natomiast pan Piskorski wcieli w życie głoszone postulaty (łudzić się zawsze można) to istnieje szansa, że znajdę się w grupie jego zwolenników.

Na pocieszenie, składam Panu premierowi gratulacje z powodu mianowania posła Pawła Grasia na rzecznika rządu. Niezwykle mądre posunięcie, zwłaszcza, że pan Sławomir Nowak ograniczy nareszcie swoje kompromitujące wystąpienia, a pani Pitera zajmie się "na poważnie" sprawami korupcji i innych urzędniczych wykroczeń.
Drrrrr, pobudka!

wtorek, 24 lutego 2009

Kłamać w sposób prawdziwy

Krystyna Janda opowiadała wczoraj o swoim bardzo osobistym związku z ostatnim filmem Andrzeja Wajdy "Tatarak". Mówiła o miłości, tej która tak gwałtownie niedawno odeszła i o tej innej, największej, o miłości do swojego zawodu. Zawodu, który opiera się głównie na kłamstwie, choć dla Niej, paradoksalnie, sens życia stanowi ciągłe szukanie prawdy. " Można kłamać w sposób prawdziwy." Istota aktorstwa zawarta w pięciu słowach.

poniedziałek, 23 lutego 2009

POŻEGNANIE

W wieku 79 lat zmarł Franciszek Starowieyski.
Polski grafik, malarz, plakacista, scenograf.
Wysublimowany znawca i kolekcjoner sztuki.
Nieposkromiony artysta.
Chcę wierzyć, że tam gdzie teraz jest, napotkał to, czego poszukiwał przez całe swoje dotychczasowe życie.

piątek, 20 lutego 2009

Zakazane piosenki ( remake)

Liberalno-lewicowa pani poseł Senyszyn wygrała swoje ostatnie pięć minut w dość zaskakujący sposób. Otóż, w trakcie istotnej debaty sejmowej dotyczącej kryzysu gospodarczego, pani profesor poprosiła o głos w "sprawie formalnej" i oznajmiła z mównicy, że w programie "Szkła kontaktowego", redaktor Miecugow nazwał polski parlament "hałastrą z Wiejskiej". Po złożeniu owego oświadczenia przed całą salą, pani Senyszyn zwróciła się już bezpośrednio do Marszałka Bronisława Komorowskiego ze strofującym pytaniem, czy i jak zamierza on reagować "w tej sprawie." Obraz dominacji drapieżnej kobiety - kota (wyjątkowo bez pejcza) nad zazwyczaj konserwatywnie patriarchalnym marszałkiem sejmu mógłby ujść od biedy za humorystyczny, gdyby nie sprowokował tak poważnych w swej wymowie konsekwencji. Zaskoczony Marszałek dał się bowiem całkowicie omotać owiniętej w skórzany kombinezon, asertywnej pani poseł i wystosował w tempie ekspresowym list ostrzegawczy do twórcy popularnego "szkiełka".

W moich "pistacjowych" oczach pani profesor Senyszyn skompromitowała się ostatecznie. Jej zazwyczaj odważny liberalizm okazał się zwykłym politycznym oszustwem. Określenie "hałastra z Wiejskiej" miało zabrzmieć szokująco brutalnie ? To są czułe słówka w porównaniu z tymi, które przychodzą do głowy, gdy widzimy dzień w dzień, co się tam wyprawia.

Dla dużej grupy Polaków "Szkło kontaktowe" jest głównym źródłem wiedzy na temat bieżącej sytuacji dotyczącej naszej sceny politycznej, dlatego powinno być lepsze - tłumaczył się potem nieudolnie Marszałek Bronisław Komorowski w "Kropce nad i", 19.02.09.
Wow. Tego się chyba Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki nie spodziewali. Czy "Szkło kontaktowe" zostanie okrzyknięte niekwestionowanym liderem IV władzy, czy będzie musiało zejść z wizji do podziemia? Zakazane słowa, zakazane piosenki.

UWAGA, uwaga! Na Wiejskiej zapanowała niezidentyfikowana epidemia atakująca ludzkie komórki mózgowe bez względu na płeć, wiek, religię lub ugrupowanie polityczne. Obywateli przebywających chwilowo lub stale w strefie zagrożenia, uprasza się o zachowanie wszelkich środków ostrożności. UWAGA, uwaga...

"Harmonia z cicha na 3/4 rżnie,
ferajna tańczy, ja nie tańczę,
z szacunkiem, bo się może skończyć źle,
na Gnojnej bawimy się."

środa, 18 lutego 2009

5 ZŁOTYCH ZA EURO. Kto da więcej?

Premier Donald Tusk oświadczył, że polski rząd zacznie hurtowo wyprzedawać zgromadzone fundusze unijne - z euro na złotówki, kiedy zbliżymy się ZNACZNIE do 5 złotych za 1 euro. Taka strategia ma podobno wzmocnić złotówkę. Wczoraj koło godziny 17, w jednym z warszawskich kantorów płacono 3,25 za franka szwajcarskiego; 3,89 za $; 4,90 za euro. Czy to już zbliżenie wystarczająco bliskie czy jeszcze poczekamy? Jako laik do kwadratu błądzę w tym wszystkim jak przysłowiowe dziecko we mgle. Czy wymiana unijnych środków nie jest spekulacją? Czy ostrzeganie spekulantów o swoich planach jest dobrą strategią? Czy w Rosji nie próbowano reagować podobnie? Tam podobno poniesiono porażkę, na jakiej podstawie u nas mogłoby się udać? A może to tylko taka zmyłka i rząd znienacka wyciągnie "coś tam" z kapelusza? Na razie każdy mówi co innego: wicepremier Pawlak promuje swój pomysł dotyczący opcji walutowych, rząd jest przeciw, premier chce czekać, a potem spekulować w czym - o dziwo - popiera go pan Prezydent. Prezes Skrzypek z NBP nie chce ingerencji banku na rynku walutowym. Były premier, Jarosław Kaczyński podkreśla stale jak to świetnie było za jego rządów. Teraz również wie najlepiej co trzeba zrobić - rząd Tuska powinien podać się do dymisji. Żeby nas o tym lepiej przekonać, na odmieniony wizerunek PiS u oraz samego prezesa wydano fortunę, ale czego się nie robi dla "dobra" Polski?

Śnieg sypie gęsto z nieba, na stokach wariują narciarze. Dzieciaki radośnie budują bałwany, bałwany zabijają siebie i innych na ośnieżonych drogach. Wczoraj rozbił się helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, zginął pilot i doświadczony ratownik. Potwornie poharatany lekarz walczy o życie w szpitalu. Lecieli z pomocą ciężarnej kobiecie uwięzionej w drogowym karambolu.

Pod moimi oknami dozorcy odśnieżają chodniki. Pójdę do kuchni zjeść śniadanie, a potem wyjdę do miasta, żeby załatwić kilka nieważnych spraw. Przy okazji zajrzę do kantoru.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Chcę zrozumieć

Szukam pracy. Dla potencjalnych pracodawców liczą się kwalifikacje zawodowe, kultura osobista, doświadczenie, znajomość języków obcych, młodość, atrakcyjny wygląd.

Quasimodo nie jestem, ogień mi z pyska nie bucha, z mojego CV wynika jasno, że umiem "coś tam, coś tam". Nierealistycznych oczekiwań finansowych nigdy nie deklaruję, jest jednak trudno. Nadszedł kryzys, a do tego teoretyczna poprzeczka wymagań wobec ewentualnych kandydatów, jest niezwykle wysoka. Najwyraźniej reprezentuję poziom tak niski, że nawet nie warto ze mną porozmawiać. I pewnie zaakceptowałabym taki stan rzeczy, gdyby w bankach, wszelakich urzędach, punktach usługowych, sklepach, ośrodkach kulturalnych itd. obsługiwali mnie pracownicy reprezentujący, w widoczny sposób, ten ustalony powszechnie "poziom".

Tymczasem urzędniczki w państwowych instytucjach nie potrafią udzielić mi nawet najprostszej informacji, wprowadzenie moich podstawowych danych do komputera zajmuje im całą wieczność, po czym często wyskakują dane zupełnie innej osoby. W obrębie tego samego banku, pracownicy udzielają mi sprzeczne informacje w zależności od placówki, w której się właśnie znajduję.
O kulturze osobistej wolałabym się nie wypowiadać, bo widocznie funkcjonuję nieświadomie według jakichś nieziemskich standardów, a jeśli chodzi o znajomość języków obcych, to mam widocznie zwyczajnego pecha. Telewizora mi pan technik nie chciał dotknąć, bo wszystko jest "nie po polsku", a pralka będzie musiała poczekać na specjalistę z Paryża, bo jest 100% francuska i onieśmiela wszystkich swoją aparycją. Sama służyłam już przypadkowo za tłumacza: na dworcach, przy kasach biletowych oraz na peronach, na poczcie, w tramwaju, w centrum Warszawy - około kilkunastu razy. Za każdym razem spotykałam się z pytaniem, dlaczego u nas tak trudno znaleźć kogoś, z kim można się porozumieć. Nie mam pojęcia, ponieważ większość Polaków zna podobno języki obce.

Kiedy obserwuję polskich parlamentarzystów, dostrzegam wielką przemianę na korzyść w porównaniu z tym, co się działo w latach np. 70-tych. Biorąc jednak pod uwagę aktualny rynek pracy, zastanawiam się jakie kryteria są stosowane przy wyborach parlamentarnych, bo jeśli przywołam obecne kryteria pracodawców: kwalifikacje zawodowe, doświadczenie, znajomość języków obcych, młodość, wysoka kultura osobista, atrakcyjny wygląd, to odnoszę wrażenie, że większość kompletnie nie zasługuje na swój mandat. Tylko kto niby ma im to uświadomić? Pewnie ten sam, kto ich tam posadził. Czyli konkretnie, KTO???

Ja sobie akurat pewnie jakoś poradzę. Nie mam rodziny na utrzymaniu, umiem żyć minimalistycznie i jeśli zajdzie taka konieczność, wrócę do swojej drugiej Ojczyzny, która nie pozwoli mi zginąć, bo tam panują inne zwyczaje i procedury. Domyślam się jednak, że ten cały paradoks dotyczy wielu ludzi w Polsce. Z czego to wynika i jak temu zaradzić? Wysłać problem na ...... emigrację?

piątek, 13 lutego 2009

Jest dobrze, a będzie doskonale

Od kilku dni konkurują ze sobą ostro dwa najnowsze newsy: atak (?) pracowników Lufthansy na Jana Rokitę oraz niechlubne łatki na nieskazitelnym życiorysie ministra Czumy.

Pan minister został powołany przez premiera Tuska na chybcika, po równie pośpiesznym odwołaniu poprzedniego ministra sprawiedliwości, profesora Ćwiąkalskiego. Na temat pana Czumy powstaje ostatnio taka masa historii i niezweryfikowanych oskarżeń, że trudno to dzisiaj komentować. Poczekajmy na konkrety. Pewne jest jedynie to, że premier padł ostatecznie ofiarą własnej słabości, a mianowicie strachu przed opinią publiczną. Sondażowe słupki nie powinny stanowić podstawy dla podejmowania ważnych politycznych decyzji, ponieważ obywatele mają prawo pomylić się w swoich ocenach. Premier, dla odmiany, mylić się nie powinien. Za jakiś czas Minister Czuma straci zapewne swoje stanowisko, co będzie okrzyknięte przez opozycję kolejną porażką rządu, a Donald Tusk znajdzie się w ślepej uliczce, bo nowego kandydata przyjdzie mu chyba szukać na Księżycu.

Newsem, który wzbudził mieszane uczucia komentatorów, jest awantura w samolocie Lufthansy z udziałem państwa Rokitów. Amatorskie nagranie z aparatu telefonicznego ukazuje zamazaną szamotaninę wewnątrz kabiny samolotowej, skąd słyszymy dramatyczny krzyk byłego posła: "Niemcy biją Polaka! Rodacy, pomóżcie mi. Pomóżcie!"
Według relacji pani Nelli Rokity, mąż stanął w obronie jej sponiewieranego, przez NIEMIECKĄ stewardessę, płaszcza i kapelusza. Ową rycerską postawę oceniła jednak bardzo sceptycznie ekipa pokładowa, w efekcie czego pan Jan został powalony brutalnie na podłogę, skuty w kajdanki oraz siłą wyprowadzony z pokładu samolotu przez NIEMIECKICH policjantów. Wobec tak nieoczekiwanego obrotu sprawy, Pani Nelli również opuściła samolot, aby służyć mężowi za tłumacza na lotniskowym posterunku, gdzie pan Jan został przy okazji obrzucony (po NIEMIECKU) niecenzuralnymi wyzwiskami. Incydent miał miejsce w Monachium, między północą, a godziną 4 rano.

Kiedy przypominam sobie prokuratorski ton posła Rokity w komisji rywinowskiej, trudno mi uwierzyć, że ten sam człowiek jest zdolny do tak żałośnie histerycznej reakcji z powodu jakiegoś elementu garderoby. Przyznaję, że jego teatralne odejście z polityki w połowie ubiegłego roku, na oczach milionów telewidzów (w trakcie nieistniejącego już programu redaktora Morozowskiego "Bohater tygodnia") było głęboko zastanawiające. Patetyczne tłumaczenie tej zaskakującej decyzji, jako dowodu miłości dla wstępującej do PiS u małżonki ( Rokita był wówczas filarem sławetnego gabinetu cieni w PO) pasuje już nieco lepiej do klimatu afery samolotowej.

Po dłuższej refleksji przychodzą mi do głowy dwie możliwe hipotezy; A) jako zwierzę polityczne z krwi i kości, pan Jan Maria Rokita, niedoszły premier z Krakowa, kontynuuje mozolnie utkaną intrygę w formie darmowej reklamy, poprzedzającej spektakularny comeback na bardzo POLSKĄ scenę polityczną; B) patologiczny związek z ekscentryczną Nelli kompletnie odebrał mu rozum.

Ostateczna konkluzja rysuje się niezwykle optymistycznie: jeśli to są najważniejsze newsy dotyczące naszego kraju to znaczy, że doganiamy już neutralnie bezproblemową Szwajcarię i niedługo, w czołówkach wszystkich gazet, poczytamy sobie o zagubionym gdzieś na pastwisku dzwonku przez naszą rodzimą Krasulę. Hej!

czwartek, 12 lutego 2009

PiS, czyli szare mydło na wszystko

W tej chwili gościem radia TOK FM jest mój ulubieniec, poseł Jacek Kurski (info. dla Kuzynki: etatowy buldożer PiS u). Pan Jacuś ma podobno kuku w łapkę, bo uprawiał zbyt szaleńczo sporty zimowe. Główka jednak pracuje jak zwykle, może nawet z jeszcze większym przyspieszeniem. Z żalem wyłączyłam radio, bo karabinowe tratatatatatata pana posła doprowadziło mnie do gwałtownej irytacji. Zdążyłam jedynie uchwycić "błyskotliwą" replikę tegoż na postawiony zarzut o "przechlapaniu" przez PiS szansy wejścia Polski do strefy euro. Otóż, okazuje się, że teoria rządowa o pozytywnych skutkach wprowadzenia u nas waluty europejskiej, jest równie absurdalna co przekonanie, że regularne zużycie szarego mydła skutecznie zwalcza wirusa HIV.
Przyznam, że z takim skojarzeniem jeszcze się do tej pory nie zetknęłam, ale czemu nie, kreatywność otwiera przed nami nowe horyzonty.
Pomyślałam nawet, że gdyby nie ta cała partyjna propaganda, wystrzelona dla "ciemnego ludu" w rytmie pistoletu maszynowego, to tembr głosu pana posła mógłby, ewentualnie, uchodzić za atrakcyjny.
W radio. Na wizji, pan Jacek Kurski pozostaje niezmiennie topornym facetonem o głupawej fryzurce. Według mnie oczywiście, tylko i wyłącznie.

P.S
Metafora z szarym mydłem świetnie nadaje się na bilbordy reklamowe PiS. Życzę obfitej piany.

wtorek, 10 lutego 2009

Minuta ciszy

Dowiedzieliśmy się, że uprowadzony 4 miesiące temu w Pakistanie polski inżynier geofizyki, został zamordowany przez terrorystów.

Jak zwykle, polskie media rozgrzane do czerwoności. Jest news. Redaktorzy i pseudo redaktorzy kują żelazo w zawrotnym maratonie, podjudzając polityków oraz byłych fachowców od terroryzmu do następnej "wojny" polsko-polskiej. Pan generał Polko zdążył już nawet oskarżyć premiera Tuska (bo ten zadeklarował, że polski rząd nie będzie płatnikiem okupów) aby szybciutko się z tego truchtem wycofać (tvn24, "24 godziny", 9 luty). Pan Krzysztof Waszczykowski zdołał sprytnie, bo mimochodem odegrać się na Radosławie Sikorskim insynuując, że to "spowolniona polityka zagraniczna obecnego rządu osłabiła nasze kontakty i wpływy w Pakistanie" ("Kropka nad i", 9 luty).

Osobiście przychylam się do opinii wskazujących na likwidację WSI i nieistniejący (podobno) od tego czasu wywiad wojskowy. No, bo skoro wywiadu niet, to kto niby miał wykraść zakładnika, pan Macierewicz i pan Wasserman przebrani za talibów?
Wszyscy się teraz tak wymądrzają, że zupełnie nie rozumiem dlaczego ten biedny człowiek musiał zginąć. Dostaliście olśnienia dopiero po 4 miesiącach? Pani Monika Olejnik, nasza chroniczna brzytwa medialna, wczoraj wyciskała posła Grasia jak cytrynę. Nad posłem litować się nie będę, ale co pani redaktor robiła w tej sprawie od listopada? Było wyciskać soki z kogo się dało WCZEŚNIEJ. Teraz to nie sztuka. Teraz mamy zewsząd nadawane medialne show. Tylko patrzeć jak zamiast "dobranocki" będziemy oglądać powtarzany co wieczór film z nagraną egzekucją. To dopiero będzie oglądalność," słupki nie wytrzymają, normy po przekraczamy, bo stać nas na to" ( Z. Laskowik, kabaret Tey).

Siedzę i dumam. To chyba jakiś koszmarny sen. 45-letni geofizyk, Polak, czyjś syn, ojciec, mąż. Piotr. Przyjaciel dla kogoś. Został porwany przez muzułmańskich terrorystów w czasie swojej misji naukowej w Pakistanie, a potem więziony przez blisko 4 miesiące. Co czuł, o czym myślał. Czy bardzo się bał? Próbuję wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji. Myślałabym na pewno o tym jak bardzo martwi się moja matka i o tym, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę.
Makabra. Czy można było tego uniknąć? Skoro ekspert przekrzykuje teraz eksperta i każdy wie inaczej i lepiej, to albo była to sytuacja bez wyjścia od samego początku, albo była to śmierć przez nonszalanckie zaniedbanie.
Wszelkie wyjaśnienia i ewentualne wnioski nic Piotrowi już dzisiaj nie pomogą. Obowiązkiem nas wszystkich jest jednak dopilnować, żeby odpowiednie organa i jednostki zajęły się tym zdarzeniem z największą uwagą i świadomością. Może ta niepotrzebna śmierć przyczyni się chociaż do uniknięcia następnych?

..........................................................

Jeśli ktoś właśnie czyta te słowa, to proszę o chwilę zadumy. Dla Piotra.

...........................................................

niedziela, 8 lutego 2009

Do Stołu

Minęła 20-ta rocznica Obrad Okrągłego Stołu. Nie było mnie już wtedy w Polsce od blisko 10 lat. Nie walczyłam czynnie w opozycji, nie siedziałam w więzieniu. Nigdy jednak nie zapomnę powodu dla którego wyjechałam. Byłam po maturze, panowała atmosfera lat 70-tych. Przez głowę nawet mi nie przeszło, że jesteśmy już tak blisko końca komunizmu i "mury runą, runą, runą". Miałam jedynie uczucie ogólnej "duszności" i całkowitej niemocy, jako jednostka, wobec panującego systemu. To był desperacki wyjazd z dwoma małymi walizkami w kolorową kratkę.

Słucham dzisiaj tych wszystkich dyskusji na temat ówczesnych błędów, zdrad, uchybień. Te wzajemne oskarżenia. Ludzie, przecież wtedy narażaliście własne życie i razem walczyliście! Ja nie zapomniałam jak było, a dzisiaj, dzięki Wam Polska jest krajem wolnym od komunistycznego kagańca. Możemy podróżować po świecie i wracać z paszportem w kieszeni. Mamy wolne wybory i prawo do indywidualnego myślenia. Kiedy zdawałam maturę, musiałam bardzo uważać, żeby w swoim wypracowaniu z języka polskiego nie wyrazić przypadkiem tego co naprawdę myślałam. Dzisiaj siedzę sobie w domu i piszę tego bloga. Nikt go co prawda nie czyta, ale MOŻE przeczytać, jeśli tylko zechce, a ja mogę pisać szczerze i nikt mnie za to nie wsadzi do mamra. I to jest fantastyczne.

Dlatego nie zastanawiajcie się już nad tym, co by było gdyby. Ważne, że praktycznie bez przelewu ludzkiej krwi dokonaliście wielkiej rewolucji. Polacy żyją w niepodległym państwie. Nie zapominajcie tego, nie psujcie własnego zwycięstwa. Ja nie zapomnę nigdy. I bardzo Wam dziękuję.

sobota, 7 lutego 2009

Praca w kiosku

Niczego innego nie udało mi się na razie znaleźć. Sprzedaję w kiosku gazety, bilety, papierosy. Alternatywą była praca w sklepie spożywczym. Dużo lepiej płatna, ale jakoś wolę kiosk. W czasie wolnym czytam prasę, obserwuję ludzi.

Mam dyplom jednego z najlepszych uniwersytetów w zachodniej Europie, ale nikogo to nie interesuje, a nie chcę siedzieć w domu bezczynnie i przejadać mozolnie uciułane oszczędności. Na świecie rozgorzał kryzys, trzeba to jakoś przetrzymać. "Nie znająca swego losu, wiem w daleką patrząc przestrzeń, że wśród ludzi, wiatru, wrzosu, jestem, po prostu jestem...." (W. Młynarski, 1967)

czwartek, 5 lutego 2009

Jakość, nie ilość

Mam pomysł na finansowanie partii politycznych. Każdy obywatel będzie miał obowiązek (a nie tylko możliwość) przeznaczyć 1% swoich dochodów na dowolnie wybraną przez siebie partię polityczną. Jeśli ktoś nie wskaże na formularzu swojej deklaracji fiskalnej konkretnej partii, jego procent pójdzie automatycznie na finansowanie partii rządzącej. W ten sposób podatnik będzie miał namacalny wpływ na losy polityków którzy, aby się utrzymać w grze, będą musieli pracować dla dobra swego pracodawcy, czyli obywatela.

Szeptany gdzieś po kątach pomysł zlikwidowania senatu (na co nam to?) oraz zmniejszenia liczby posłów w Sejmie, jest znakomity. Jednocześnie podzielam zdanie redaktora Tomasza Lisa i redaktor Janiny Paradowskiej (Radio TOK FM, 6 lutego br, godzina 9am), że pensje premiera, ministrów i bezpośrednich doradców powinny być znacznie wyższe. Unikniemy powszechnej bijatyki niedokształconych miernot o stołki, a mogąc zaoferować wynagrodzenia adekwatne do posiadanej wiedzy i stopnia ponoszonej odpowiedzialności, zaczniemy nareszcie angażować prawdziwych zawodowców. Jest przecież tajemnicą Poliszynela, że najlepsi fachowcy pracują na rynku prywatnym gdzie ich profesjonalizm jest ceniony i suto rekompensowany.
Nie podoba się ten pomysł? To może by tak jakieś referendum?

środa, 4 lutego 2009

Złotówka, złotóweczka

Leci na łeb. Nie jestem ekonomistą, ale słucham na lewo i prawo tych, co niby "nauki w tej dziedzinie pobierali" i wniosek nasuwa mi się prosty: poprzednie rządy przechlapały naszą szansę wejścia do strefy euro. Słowacy śpią dzisiaj spokojnie, bo nie przechlapali.

Ja oczywiście mogę jedynie powtarzać zasłyszane w tej dziedzinie opinie, bo sama umiem tylko rozporządzać własnym budżetem. I wiem, że jeśli x złotych jest w kopercie na czynsz, y w kopercie na telefon, elektryczność i gaz, z - na internet i telewizję, to zostaje do podziału jakaś bardzo konkretnie ograniczona kwota S. Mogę ewentualnie zjeść ilościowo mniej, lub mniej wykwintnie, a w zamian pójść do teatru, albo kupić książkę. Wyleczyć sobie ząb i przez parę miesięcy wcale nie kupować książek, a wszystko zgodnie z zasadą "coś za coś". Dlatego jestem pełna uznania dla ministerstwa finansów, które porobiło cięcia budżetowe na 20 miliardów złotych, bez żadnych "poważnych konsekwencji".
No bo, albo ten poprzedni budżet był zawyżony, czyli do luftu, albo mamy do czynienia z geniuszem wartym opatentowania na skalę światową.

I jeszcze jedno. Mamy ten cholerny kryzys. Ze wszystkich stron słyszymy, że opozycyjni "znawcy" zrobiliby inaczej, że każdy z nich wszystko wie, co trzeba zrobić i jak. A jak? Tego już konkretnie nie mówią, rozumiem jedynie, że zupełnie inaczej niż obecny rząd. I najciekawsze jest to, że takie teksty słyszymy zawsze od każdej opozycji. Wszystko się wali, kiedy zaczynają rządzić. Wobec tego proponuję, żeby zmienić jeden maleńki szczególik w konstytucji i niech u nas zawsze rządzi już tylko opozycja. A rządzący niech się tylko grzecznie przyglądają, czyli mówiąc kolokwialnie: morda w kubeł.

wtorek, 3 lutego 2009

Cogito ergo sum, a przy okazji cytuję Pacewicza

Poszaleli z tym Marcinkiewiczem. Wydawało mi się, że Tomasz Lis ma ambicje dążące bardziej w kierunku "Polityki", aniżeli "Życia na gorąco". No, to się pomyliłam. Lisek-chytrusek patrzy na słupki oglądalności i łapki zaciera. Że, co? Że niby dzisiaj inaczej się nie da, a on ma drugą rodzinę i w sumie całą kolonię na utrzymaniu? To niech hoduje pieczarki czy inny rabarbar, a swojego programu w "big brother'a" nie przemienia. Ale właściwie, co mnie to obchodzi, nie muszę oglądać, skoro mi się nie podoba.

W tvn24 też jest taki sprytny gwiazdor, tyle że w nieco innym opakowaniu. "NIE dziennikarz Roku", jak go bardzo trafnie określił w "Gazecie Wyborczej" pan redaktor Pacewicz. Pan Rymanowski to podjudzacz i manipulant, ale w bardzo eleganckiej okrasie. Prowadzi ze swadą swoje programy, cytuję: "stosując metodę, którą można określić jako podkręcanie pyskówki. Polityk A zaczyna krytykować polityka B, ale gdy wchodzi w szczegóły, Rymanowski grzecznie (bo jest grzeczny) mu przerywa i zwraca się do B: - Poseł A powiedział, że pan się na niczym nie zna. Jak pan odpowie na taki zarzut? I tak rozkręca się karuzela obelg, która przesłania, o co w polityce w końcu chodzi. Nie ma miejsca na pytanie, co ma sens, co jest dobre, co mądre, co szlachetne. Takie rzeczy marnie się sprzedają." (Piotr Pacewicz, GW, 19.12.08, str.22).

Cogito ergo sum, co by oznaczało, że w rezultacie jest nas znacznie mniej niż 40 milionów. No, bo "po co tyle myśleć, zwłaszcza jak człowiek zmęczony po całym dniu pracy?" (cytat, jak wyżej)
Myśleć zawsze jest lepiej niż nie, ale też nie ZA wszystkich.
Rozpaskudziłam się w czasie tych 30 lat na emigracji i uważam, że człowiek po ciężkim dniu pracy powinien mieć czas na biesiadę z rodzina i przyjaciółmi, rozrywkę, wypoczynek. Powinien mieć komfortowy spokój oparty na uzasadnionym przeświadczeniu, że opłacani jego podatkami urzędnicy robią wszystko co do nich należy. Ze powstające ustawy i procedury chronią go jako obywatela, a pracowitość i uczciwość jest ceniona i opłacalna dla wszystkich. Może będzie u nas kiedyś tak, że doświadczony finansista stanie na czele Banku Narodowego, wykwalifikowany zawodowiec zajmie się problemem korupcji, a dobry polonista będzie tak dobrze opłacany, że nie będzie musiał robić kariery polityczno-partyjnej, żeby się dowartościować, tylko z pasją nauczy nasze dzieci czytać, pisać, myśleć. Myśleć samodzielnie i odważnie, zajmować się tym, do czego mają talent i co je interesuje. Wytworzy się automatyczna selekcja. Ambitne media będą musiały nadawać rzeczowo, krótko i rzetelnie, a wtedy, zgodnie z życzeniem redaktora Pacewicza, nagradzani będą dziennikarze, a "nie arbitrzy elegancji podczas kłótni w maglu" - koniec cytatu.

niedziela, 1 lutego 2009

Fenomen Joli Rutowicz

Naszej planecie zagraża katastrofa, lodowce topnieją, pszczoły masowo umierają (proszę spytać pana Niesiołowskiego co to oznacza!), są wojny, mordy, piractwo, terroryzm, głód, śmiertelne epidemie. Jest światowy kryzys gospodarczy, ludzie tracą mozolnie uciułany dobytek i dach nad głową. Niektórzy, w ataku paniki pozbawiają życia najbliższych i samych siebie.

U nas na pierwszych stronach gazet, czasopism i magazynów: romans Kazimierza Marcinkiewicza z młodziutką blondynką. W poważnej stacji tv, zakochany Kazimierz kryguje się jak nastolatek, zwalając całą winę na media (?). Nie uważam się za moralistkę i nie będę tu grzmiała o hańbie rozwodu z niepotrzebną już żoną ( nosił wilk razy kilka...) Pominę również fakt, że ostatnie medialne wystąpienia, przekreśliły chyba byłemu premierowi szansę na dalszą karierę polityczną. Przerażające jest głównie to, że tak wiele czasu i miejsca w poważnych mediach zajmuje ta idiotyczna historia. Fenomen Joli Rutowicz znajduje coraz więcej nowych adeptów. Kto następny?