Szukam pracy. Dla potencjalnych pracodawców liczą się kwalifikacje zawodowe, kultura osobista, doświadczenie, znajomość języków obcych, młodość, atrakcyjny wygląd.
Quasimodo nie jestem, ogień mi z pyska nie bucha, z mojego CV wynika jasno, że umiem "coś tam, coś tam". Nierealistycznych oczekiwań finansowych nigdy nie deklaruję, jest jednak trudno. Nadszedł kryzys, a do tego teoretyczna poprzeczka wymagań wobec ewentualnych kandydatów, jest niezwykle wysoka. Najwyraźniej reprezentuję poziom tak niski, że nawet nie warto ze mną porozmawiać. I pewnie zaakceptowałabym taki stan rzeczy, gdyby w bankach, wszelakich urzędach, punktach usługowych, sklepach, ośrodkach kulturalnych itd. obsługiwali mnie pracownicy reprezentujący, w widoczny sposób, ten ustalony powszechnie "poziom".
Tymczasem urzędniczki w państwowych instytucjach nie potrafią udzielić mi nawet najprostszej informacji, wprowadzenie moich podstawowych danych do komputera zajmuje im całą wieczność, po czym często wyskakują dane zupełnie innej osoby. W obrębie tego samego banku, pracownicy udzielają mi sprzeczne informacje w zależności od placówki, w której się właśnie znajduję.
O kulturze osobistej wolałabym się nie wypowiadać, bo widocznie funkcjonuję nieświadomie według jakichś nieziemskich standardów, a jeśli chodzi o znajomość języków obcych, to mam widocznie zwyczajnego pecha. Telewizora mi pan technik nie chciał dotknąć, bo wszystko jest "nie po polsku", a pralka będzie musiała poczekać na specjalistę z Paryża, bo jest 100% francuska i onieśmiela wszystkich swoją aparycją. Sama służyłam już przypadkowo za tłumacza: na dworcach, przy kasach biletowych oraz na peronach, na poczcie, w tramwaju, w centrum Warszawy - około kilkunastu razy. Za każdym razem spotykałam się z pytaniem, dlaczego u nas tak trudno znaleźć kogoś, z kim można się porozumieć. Nie mam pojęcia, ponieważ większość Polaków zna podobno języki obce.
Kiedy obserwuję polskich parlamentarzystów, dostrzegam wielką przemianę na korzyść w porównaniu z tym, co się działo w latach np. 70-tych. Biorąc jednak pod uwagę aktualny rynek pracy, zastanawiam się jakie kryteria są stosowane przy wyborach parlamentarnych, bo jeśli przywołam obecne kryteria pracodawców: kwalifikacje zawodowe, doświadczenie, znajomość języków obcych, młodość, wysoka kultura osobista, atrakcyjny wygląd, to odnoszę wrażenie, że większość kompletnie nie zasługuje na swój mandat. Tylko kto niby ma im to uświadomić? Pewnie ten sam, kto ich tam posadził. Czyli konkretnie, KTO???
Ja sobie akurat pewnie jakoś poradzę. Nie mam rodziny na utrzymaniu, umiem żyć minimalistycznie i jeśli zajdzie taka konieczność, wrócę do swojej drugiej Ojczyzny, która nie pozwoli mi zginąć, bo tam panują inne zwyczaje i procedury. Domyślam się jednak, że ten cały paradoks dotyczy wielu ludzi w Polsce. Z czego to wynika i jak temu zaradzić? Wysłać problem na ...... emigrację?
Dymek: Smartfony poszły w ruch
-
Gdyby „Wiadomości” z 17 grudnia były samodzielnym dziełem kinowym, to wielu
filmowych postmodernistów mogłoby już zawiesić buty na kołku.
7 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz