34 noc rozdania Cezarów. Odbyła się wczoraj we Francji i zgodnie z tradycją, uhonorowała wielką postać światowego kina za całokształt twórczości. Tym razem wielka Emma Thompson, wręczyła statuetkę wielkiego Cezara, wielkiemu Dustinowi Hoffmanowi. Owacjom nie było końca, Emma przemawiała po francusku, dostojny laureat improwizował mowę dziękczynną w swym języku ojczystym.
Mistrzem ceremonii był niezwykle popularny we Francji, błyskotliwy i uwodzicielsko muśnięty srebrem (lata lecą) Antoine de Caune. Honory gospodarzy czynili : pupilka francuskiej publiczności, Charlotte Gainsbourg (córka kultowego Serge'a i aktorki angielskiej, Jane Birkin) oraz Sean Penn (tegoroczny zdobywca Oskara).
Autentycznie zwalająca z nóg Monica Bellucci, wręczała nagrodę za najlepszy film zagraniczny (czyli niefrancuski), a jej utalentowany małżonek, Vincent Cassel, otrzymał Cezara za najlepszą rolę pierwszoplanową w "Mesrine." Moja ukochana gwiazda z "Les Deschiens", Yolande Moreau, została okrzyknięta najlepszą aktorką za tytułową rolę w filmie "Seraphine". Momentami robiło się bardzo ciepło i rodzinnie, i patrzyłam rozrzewniona w ekran telewizora, bo kino i artyści są mi niezwykle bliscy i potrzebni. Obiektywnie było jednak słabiutko i po raz kolejny stwierdzam, że jedynie Amerykanie potrafią z takich imprez zrobić dobre show. Ja wiem, że nastał kryzys, że trzeba było oszczędnie itd., ale uroczystości wręczania Cezarów zawsze były długie i monotonne. To jest brak iskry Bożej, nic więcej. W Polsce również tego typu gale są niedopracowane, banalne i nieznośne do wytrzymania. Nie wiem jak jest w Niemczech lub w Wenecji, jeśli ktoś widział, zapraszam, chętnie poczytam.
"Cezary" oglądam, bo cenię i podziwiam wielu występujących tam ludzi, jednak regularnie posypiam w trakcie, mimo spożytej wcześniej kofeiny. C'est comme cela.
Po tej "upojnej i szalonej" nocy obudziłam się nad ranem z dziwacznego snu. Byłam na jakiejś wielkiej sali hotelowej, w towarzystwie niezwykle elegancko ubranych ludzi. Po mojej prawej stronie siedział Nicolas Sarkozy, osowiały i poziewujący dyskretnie. Zaczęłam z nim rozmawiać, zachwycając się głosem i piosenkami jego obecnej małżonki, ale przez cały czas myślałam z niepokojem, że mój strój może być cokolwiek nieodpowiedni do sytuacji. Miałam bowiem na sobie biało-czerwoną, dziurawą i wypłowiałą, koszulę nocną do kolan, a na gołych nogach niemodne, czarne kozaczki. Oby nie był to sen proroczy.
Dymek: Smartfony poszły w ruch
-
Gdyby „Wiadomości” z 17 grudnia były samodzielnym dziełem kinowym, to wielu
filmowych postmodernistów mogłoby już zawiesić buty na kołku.
7 lat temu
Nie widzialam Cezarowej edycji 2009 i nie widzialam 2 wymienionych przez Ciebie filmow (Seraphine i Mesrine). Wim tylko, ze nagrodzono tez przepiekny film 'Il y a longtemps que je t'aime' Philippe Claudel ze wspaniala Kristin Scott Thomas. Goraco polecam!!
OdpowiedzUsuń